Przyjemność a życie dziecka
Wyobrażmy sobie dwie szalki wagi. Na jednej
leży przyjemność seksualna, a na drugiej życie dziecka.
Co jest ważniejsze? Tu pojawia się zasadne
i ogromnie pożyteczne pytanie: jaka jest nasza postawa
wobec tych dwu rzeczywistości? Czy gdyby
przyszło nam podporządkować jedno drugiemu, jeśli
zajdą takie okoliczności życiowe, to podporządkujemy
życie dziecka przyjemności, czy przyjemność
życiu dziecka? Co jest ważniejsze dla mnie osobiście:
życie mojego dziecka, czy moja przyjemność
seksualna? Gdybyśmy to pytanie postawili ludziom
na rogu ulicy, bez przygotowania solidnym wykładem,
to reakcją będzie zapewne tupanie nogami,
zatykanie sobie uszu i krzyk: „Nie wolno tak stawiać
sprawy!!!”. Trzeba tak postawić sprawę. Wielu ludzi
nigdy tak sprawy nie postawiło, ale praktycznie
w życiu wybrało, że przyjemność seksualna jest waż-
niejsza od życia dziecka. Trudno człowiekowi choćby
z odrobiną przyzwoitości powiedzieć, że jego
przyjemność seksualna jest ważniejsza od życia jego
dzieci. Trudno to tak otwarcie powiedzieć. Wobec
tego ludzie nie chcą odpowiadać na tak drażliwe
pytanie. Natomiast odpowiadają życiem. Bo czym
jest antykoncepcja jako zjawisko? To stwierdzenie,
że chcę mieć przyjemność, ale nie chcę mieć dziecka,
„zabezpieczam się” przed nim. Dziecko staje się
zagrożeniem miłości, przedmiotem lęku i... agresji.
Wszyscy ludzie, nawet małżeństwa, które mają taką
postawę, że należy im się przyjemność jako coś
ważniejszego od życia dziecka, z wykluczeniem
dziecka, z zabiciem go włącznie, będą przeżywali
stale malejącą przyjemność seksualną. Jest to absolutnie
nieodwołalne. Zdaję sobie sprawę z tego, że
nikt mi na kredyt nie musi w to uwierzyć. Jednak-
że podkreślam, że każda para, która nie uporządkuje
poprawnie tej relacji przyjemność – życie
dziecka, nieodwołalnie musi stale przeżywać malej
ącą przyjemność seksualną. Dlaczego? Ano dlatego,
że ta para nigdy nie wyzbędzie się strachu
przed dzieckiem.
Strach ma dominujące znaczenie w życiu człowieka
i może stłamsić, zablokować wszystkie wyższe
przeżycia. Może jakaś kobieta powie mi naprawdę
szczerze: „Ja łykam pigułki najlepszej firmy, drogie,
bo drogie, ale dobre, i ja się naprawdę nie boję, że
pocznę nieplanowane dziecko”. Odpowiem: „£yka
je pani dla urody? Dla zdrowia? Dla fantazji? Nie
wskaże pani żadnego innego sensownego powodu
jak ten, że pani się boi poczęcia dziecka. Ten lęk jest
zepchnięty do podświadomości. Czy pani to sobie
uświadomi, czy nie, taki jest jedyny powód sięgania
po antykoncepcję”. Ona nie zdaje sobie z tego sprawy,
powierzchownie problem dla niej nie istnieje,
ale tkwi on w głębi serca. I ta głębia decyduje o tym,
że z mężem nie mogą się do siebie zbliżyć, bo ona się
boi. To, co mogłoby dawać efekty bliskości w wymiarze psychicznym i duchowym, nie daje ich, przeciwnie
– rozdrażnia. Nie jest przypadkiem, że najpowszechniejsz
ą frustracją w polskich małżeństwach
jest frustracja związana ze sferą seksualności.
Z dwóch powodów. Jeden jest taki, że rozbudzono
w ludziach oczekiwania, które nie mogą się spełnić,
wobec tego się nie spełniają. Frustracja rodzi się
z niespełnionych oczekiwań. Oczekiwałem czegoś
i tego nie mam. Wiec część frustracji powstaje na
własne życzenie. Jeżeli ktoś celowo takie idee głosi,
to jest to draństwo najwyższej rangi. Ale z drugiej
strony nie oszukujmy się. Rzeczywistość małżeństw,
nie tylko polskich, jest straszna. To nie tylko wyobra
żenia przerastały możliwości, ale rzeczywistość
jest poniżej wszelkich oczekiwań, najskromniejszych
nawet. Bierze się to głównie z faktu, że dziecko przez
małżeństwo nie jest traktowane jako największy,
święty i nienaruszalny dar, lecz jako zagrożenie,
przed którym należy się bronić, zabezpieczać. Przyjemność
seksualna staje się bożkiem, a antykoncepcja
i aborcja ofiarami mu składanymi. Przy takim
podejściu przyjemność seksualna szybko wygasa
a współżycie płciowe rozdrażnia i rodzi frustracje.
Ileż mamy kawałów na temat bólu głowy żony na
samą myśl o współżyciu. Mogę kilka przytoczyć:
Mąż w środku nocy przychodzi do żony. Tacuszka, ciasteczko,
szklaneczka wody, pigułeczka. Budzi żonę: „Kochanie,
przyniosłem ci pigułkę, bo na pewno strasznie boli cię głowa”.
Żona: „A odczep się! Żadna głowa mnie nie boli!”. Mąż
tryumfalnie: „A mam cię!” .
Albo:
Małżeństwo na spacerze w ZOO, nagle wyrwał się z klatki
goryl i pędzi w niedwuznacznych zamiarach w kierunku
żony. Żona przerażona: „Mężu, zrób coś!”. Na co mąż ze
spokojem: „Powiedz mu, że cię boli głowa”.
Kawały są miernikiem tego, co w człowieku
siedzi. Dlaczego żony tak masowo bolą głowy?
Z badań przeprowadzanych w Polsce wiemy, że
w małżeństwach, które nie myślą się rozwodzić
(a więc ta lepsza część), od 60 do 80% żon zgadza
się na współżycie z mężem tylko dlatego, że mężowi
na tym zależy, ale gdyby tego nie było, byłby
spokój. Każda normalna kobieta wchodząca w mał-
żeństwo oczekuje, że ta sfera będzie cudownie dzia-
łać do końca życia – i słusznie, bo ma prawo tego
oczekiwać. Zdecydowana większość kobiet mają-
cych porządnych mężów, nie złych, zdradzających,
brutalnych, myśli w ten sposób. Ci porządni mężowie
uwierzyli nie temu, komu trzeba. Weszli w role
podyktowane przez kulturę. A nauczyli się z przekazów
innych, doświadczonych mężczyzn lub dowiadywali
się z filmów pornograficznych, o co
w tym wszystkim chodzi. Skąd się mają nauczyć,
jeśli kobiety nie mówią? Z filmów o tym traktują-
cych. Bez niczyjej wyrażnej osobistej winy sfera
intymna jest zniszczona.
Teraz spójrzmy na drugą szalkę wagi. Para uznaje:
życie dziecka jest ważniejsze od przyjemności
i gotowi są życiu dziecka podporządkować ich przyjemność
seksualną. Postanowili rozumem i wolą
objąć tę sferę. Nie przedmiotem, jakąś pigułką, która
tę sferę uporządkuje czy ureguluje za nich, lecz
rozumem i wolą. Wszystkie ważne problemy ludzkie
rozwiązuje się za pomocą rozumu i woli. Konkretnie:
można rozumem rozpoznać rytm płodności
kobiety. Wszyscy wiedzą, że mężczyzna jest płodny
dzień i noc, a kobieta jest płodna cyklicznie. Przechodzi cykl miesiączkowy, a prawidłowo mówiąc –
cykl owulacyjny. Najważniejszym wydarzeniem jest
bowiem owulacja, a nie miesiączka. Zatem w cyklu
owulacyjnym, zazwyczaj dwudziestokilkudniowym,
czasem dłuższym, czasem krótszym, kobieta
jest naprawdę płodna przez kilka godzin. Komórka
jajowa żyje kilkanaście godzin, a ocenia się, że tylko
przez 8-10 godzin jest zdolna do połączenia z plemnikiem.
Kobieta jest płodna 10 godzin w cyklu. Jeśli
dołożymy do tego żywotność plemników, to wyjdzie
realnie 2-3 doby w każdym cyklu. Można rozumem
rozpoznać, kiedy małżonkowie są płodni,
przesuwając granice w jedną i drugą stronę, żeby
się nie pomylić, sprawa jest przecież ważna. Kilka
dni muszą powstrzymać się od współżycia, gdy nie
planują poczęcia dziecka. Natomiast gdy planują
poczęcie, mają wskazówkę, kiedy najlepiej zbliżyć
się, by dać największą szansę na poczęcie dziecka.
Powinno się tego uczyć w szkołach. Przecież to jest
element nauki o człowieku, wiedzy o sobie.
Wiedzę na ten temat rozpowszechniają nauczyciele
tzw. metod naturalnych planowania poczęć
(ściślej: rozpoznawania płodności). Mnóstwo najró
żniejszych ataków kieruje się przeciw metodom
naturalnym. Między innymi mit spontaniczności.
„No tak, metody naturalne. Jak się chce, to nie
można, jak się nie chce, to trzeba”. Nawet zgrabnie
sformułowane. A łykasz jedną pigułeczkę i możesz
10 razy dziennie. A czy dopowiedziano, twierdząc,
że można 10 razy dziennie, co się dzieje z kobietą,
z jej libido, z jej pragnieniem zbliżeń? Znika całkowicie.
Jeżeli się zlikwiduje, zablokuje hormonalnie
u kobiety rytm płodności, nie ma ona ochoty na
współżycie nawet raz w miesiącu.