Jednym z takich bardzo rozpowszechnionych
mitów, w który młodym chłopakom i mężczyznom
wygodnie jest uwierzyć, (wielu, nawet przyzwoitych
w to wierzy), jest mit dopasowania seksualnego. Tyle
małżeństw rozpada się z powodu niedopasowania
seksualnego – prawda. Tyle małżeństw cierpi z tego
powodu – prawda. Cała codzienność małżeńska jest
zniszczona z tego tytułu – prawda. Więc czy nie lepiej
raz zgrzeszyć, by potem całe życie się nie męczyć? –
nieprawda. Przyjrzyjmy się z bliska temu mitowi. Powiedzieliśmy,
że człowiek jest istotą cielesno-psychiczno-
duchową. Czy chodzi o dopasowanie w wymiarze
cielesnym? Już odpowiadam. Narządy rozrodcze są
tak skonstruowane, że każdy zdrowy mężczyzna na
świecie pasuje do każdej normalnej kobiety. Nie ma
czego sprawdzać. No, ale rozmiary wpływają na doznania.
Nieprawda – kolejny mit. A ilu chłopaków
uwierzywszy w ten mit mierzy sobie członka i stwierdza:
„Będę nieszczęśliwy w małżeństwie, bo parametry
mam złe”. Receptory bodźców u kobiety są na
samym wejściu do pochwy! Rozmiary narządów płciowych
nie mają praktycznie żadnego wpływu na doznania.
Mówienie o rozmiarach narządów płciowych
jest zmyślnym odwróceniem uwagi od tego, co naprawdę
istotne w spotkaniu dwojga kochających
się ludzi. Sztucznie przekierowuje się zainteresowanie
na techniki, na rozmiary, na pozycje. Nie na
spotkanie dwojga kochających się, połączonych
trwałą więzią (małżeństwo) i otwartych na płodność
osób. Nie, o tym nie ma ani słowa. Zatem cieleśnie
wszyscy do siebie pasują. Nie ma czego
sprawdzać. A psychicznie? Na pytanie o dopasowanie
psychiczne już odpowiadam. Żaden mężczyzna
nie pasuje do żadnej kobiety. Z całą pewnością,
bez sprawdzania. Zupełnie inne bodźce, zupełnie
inne tęsknoty, zupełnie inne reakcje ciała, inne w czasie,
wszystko inne. W czym tkwi oszustwo? W użyciu
słowa „dopasowanie”.
Dopasowanie jest rzeczywiście bardzo ważne.
Ale jest to proces, który trwa lata. ściśle mówiąc,
jest to proces, który trwa do końca życia, do śmierci
jednego z małżonków. I zawsze jest niedokończony.
I – uwaga, ogromnie ważne – ten proces nie
może się zacząć, jeżeli nie będą spełnione pewne
warunki wstępne. Uprzedzając to, co za chwilę
powiem: poza małżeństwem – dotyczy to również
niewierzących – poza trwałym związkiem, który
jest zagwarantowany na całe życie, nie da się speł-
nić warunków wstępnych. To jest nierealne. Mówię
to trochę na wyrost. Dokończymy ten wątek później.
Zobaczmy, ile milionów jest oszukanych, którzy
w imię dobra małżeństwa (lub pod jego pretekstem)
podejmowali próby sprawdzające, czy oni pasują
do siebie. Szukają złotej góry, której nie ma. Na
pewno każde współżycie w warunkach złych jest
cofnięciem się na drodze do dopasowania. Każde
współżycie pozamałżeńskie, każde cudzołóstwo jest
niszczeniem jedności małżeńskiej. Z całą pewności
ą. A nam się mówi co innego.
W Poznaniu jakieś 30 lat temu były jeszcze żeńskie
i męskie licea. W najlepszym liceum męskim do
klasy maturalnej, w której uczyło się prawie 40 chłopców,
przyjeżdża specjalnie szkolona pani i opowiada,
jak to małżeństwa cierpią z powodu złego
działania seksualnego, dlatego że mężczyźni nie
umieją działać. „Ale można się nauczyć. Wszystkiego
można się nauczyć. Tego też. I chyba nie chcecie,
żeby się wam małżeństwa rozpadły, chyba nie
chcecie, żeby żony okrzyknęły was nieudacznikami.
Więc się uczcie. Od kogo się uczyć? Przecież nie
od koleżanek. Co one mogą umieć? Od doświadczonych
kobiet”. Tak przebiega lekcja w klasie maturalnej.
Skąd to wiem? Bo bohaterem „akcji” był
syn przyjaciela. Chłopak cichy i spokojny, naprawdę
bym go nie posądził, że może się odezwać w takich
okolicznościach. Ale to było tak ordynarne,
natrętne, że on zgłosił się, czy mógłby o coś zapytać.
„Oczywiście!” – pada odpowiedź pani. „Czy pani
naprawdę uważa, że my musimy się tego uczyć?”.
„No tak, przecież tłumaczyłam”. „Od doświadczonych
kobiet?”. „Przecież mówiłam dlaczego.” „A czy
ja mogę z panią?”. I w tym momencie klasa ryknęła
śmiechem mocą 40 gardzieli, pani spłonęła, dając
dowód, że łgała na zlecenie. Bo właściwie powinna
otworzyć kalendarz i powiedzieć: „Piątek wieczór
mam wolne”. No przecież do tego zachęcała. Pani
więcej do tej klasy nie wróciła. Chłopak nawet nie
został poproszony na rozmowę do dyrektora, choć
cała szkoła o tym dudniła. Zdemaskował coś niesamowicie
ważnego. Że działania seksualne to nie
sport wymagający treningu.
Jednym z najtragiczniejszych w skutkach mitów
jest mit eksperta męskiego. Mężczyzna ma być ekspertem
od spraw seksu. Mężczyźni w to uwierzyli
i – co gorsza – kobiety w to uwierzyły. I tu jest
dramat. Na pewno współżycie będzie przebiegać
źle, jeżeli ekspertem będzie mężczyzna. Kiedyś studenci
przysłali mi dwa zdjęcia. Dwie skrzynki:
pierwsza starego typu, gdzie się podłączało przewody,
mikrofony, światła, coś tam jeszcze. Pełno
potencjometrów, światełek, migające diody. I ta
skrzyneczka, upstrzona wskaźnikami, włącznika
mi itd., była podpisana: „the women”– kobieta.
I druga taka sama skrzyneczka: na środku tylko jeden
przycisk: on–off:, podpisana: „the men” – męż-
czyzna. Tak mniej więcej wygląda nasza konstrukcja
w dziedzinie seksualności. Nie obrażajcie się Panowie.
Tak jest. My jesteśmy „on–off”. To przekracza
możliwość geniuszu ludzkiego, żeby w takiej obiektywnej
sytuacji tego „on–off” mianować ekspertem,
a tej z najczulszymi czujnikami, najsubtelniejszymi
odczuciami kazać siedzieć cicho. To zrobiła nasza
kultura. Chyba sam diabeł to wymyślił, a człowiek
realizuje. Kobiety naprawdę uwierzyły, że mają siedzieć
cicho. I mam na to wiele dowodów z poradni.